Palec do budki

Chrzęst kamieni na dachu, ostrzał z prawej strony, biegniemy gęsiego, aby zaraz schować się za wielkim kominem. Wystawiają głowę na pół sekundy, kilka strzałów i znów wracają na bezpieczną pozycję. Mam pod stopami gruz, niedopałki, w oddali kałużę benzyny. Oddech przyśpiesza, serce rozbija się jak groźna rybka w worku. Wychylam się, oddaję kilka strzałów, słyszę świst, kule wbijają się w pobliski transformator; po lewej przemyka stary helikopter. Dowódca pokazuje ręką właz po prawej, otwiera się, wrzucamy granat hukowy i zaraz zbiegamy w dymie po schodach. Puste betonowe wnętrza, wybite okna, szmaty, kilka trupów. Wbiegamy do jednego pomieszczenia i skrywamy się w kącie. Kule penetrują budynek, pył spada ze ścian. Odpinam guziki, odkładam broń i rozkładam się wygodnie. Reszta robi to samo, dowódca ma przerażoną minę, ale już wie, że nie zmusi nikogo do walki; przed wieczorem będziemy nieżywi. Chłopcy biorą się za dopijanie resztek alkoholu, kilku się modli, inni zamykają oczy i podróżują w głowie. Ostre słońce przedostaje się do budynku, kule od czasu do czasu wpadają z różnych stron, bzycząc jak osy. Wyjmuję z kieszeni resztki batonika i powoli je żuję, cieszę się każdą sekundą cukru. Wzrok się trochę mażę, głowa odpływa.

Mieliśmy dziwną czarną niańkę, była kochana, ale też nieustępliwa, gdy coś sobie postanowiła, brnęła w to do końca. Widziała, że śpię za długo i bardzo jej się to nie podobało. Aby mnie wcześniej zbudzić, potrafiła wpuszczać mi pod kołdrę żaby albo oblewać wodą. Długie miesiące walczyliśmy, a czasem w momentach wielkiej nienawiści podbiegałem do niej i biłem ją rzemieniem po gołych sporych łydkach. Wracaj tu, krzyczała, ale ja już leciałem wąską uliczką w tumanie kurzu. Gdy wracałem wieczorem i zdołała mnie dorwać, ten sam rzemień spadał mi wiele razy na dupsko. Tak żyliśmy wobec siebie jak roześmiane skorpiony, godząc się i nienawidząc na przemian. W czasach zgody przychodziła wieczorami i opowiadała mi o duchach Dżudżu, które są w każdym z nas i lepiej z nimi nie zadzierać. W jej opowieściach śmiałkowie wybierali się do dżungli i do jaskiń w poszukiwaniu serca Dżudżo, ale przez swoją pychę i niedoskonałość duszy kończyli z brzuchami przebitymi kolcem. Mocno wyobrażałem sobie czerwone Dżudżu, które sunęło majestatycznie przez noc pustynią, kamieniami i dżunglą, zostawiając za sobą krwawy ślad. Dostawałem kilka dolców za pracę na małej farmie. Dzięki temu mogłem kupować sobie candies i obstawić co nieco podczas walk kogutów. Niańka nienawidziła, gdy grałem, mówiła, że gdy ktoś uprawia hazard, to Dżudżu się smuci. Mój ojciec zginął w nielegalnej kopalni diamentów, lewy strop podtrzymujący pękł niczym balonik i zasypał szesnastu mężczyzn z naszych okolic. Matkę widywałem rzadko, zachowywała się jak opętana, gadała bzdury i każdy się jej bał. Dlatego była właściwie tylko niańka, która miała baczenie na mnie, moje siostry i braci.

– Kiedy się ściemni – pyta jeden z chłopaków, a reszcie nie chce się nawet odpowiedzieć. Mają przed sobą ostatnie chwile, chcą je spędzić z samym sobą. Pożegnanie się z ja, rozbicie ciała na tysiące fragmentów, podcięty worek ze wspomnieniami. Spoglądam na to z uśmiechem, przecież się już nażyłem. Strzały cichną, nastaje ta wielka cisza przed ostatecznym rozwiązaniem, ile zostało, niewiele, niedługo znów rozpocznie się tumult, odgłosy butów tratujących gruz, czkawka strzałów, dym, krew spod bluz.

Jest taki moment, gdy odkrywamy coś nowego w sobie, ktoś odsłania czerwone kotary i nic nie pozostaje już takie samo. Podniecenie jest czymś wewnętrznym, ale uruchamiane jest przez świat, to w nim rosną pierwsze fantazje, skrawki fabuł, materiały, z których będziemy lepić mokre. Zacząłem inaczej spoglądać na niańkę, gdy odchodziła od mojego łóżka. Opowieści o Dżudżu zniknęły, wyparte przez historie pragmatyczne – gdzie bywać, z kim bywać, co robić, aby było w życiu dobrze. Niańka odchodziła od łóżka, a jej nogi jak ciemne kolumny, załamanie w talii, olbrzymi biust, na włosy koraliki. Nie słuchałem jej już, ale ją wyczuwałem, węszyłem z niewielkiej odległości jej ciało, które pachniało jak wosk i krew rozrywanego ostrogami koguta. Musiałem zaciskać zęby, coś mnie od środka rozrywało, popychając w jej ramiona. Chciałem złapać za jej pośladki i je wycisnąć, kolebać się na niej, przygniatać ją do podłogi. Gdy biłem ją rzemieniem, robiłem to już w innym celu, pewnie po to, aby skosztować jej ciała i po to, aby mi oddawała. Miałem starszego brata, Dundi przyjeżdżał do nas co kilka tygodni z pobliskiego miasteczka, gdzie był nauczycielem. Lubiliśmy przyjazdy Dundiego, bo przywoził mięso i marcepan. Leżałem w łóżku, niańka wyszła z pokoju, zostawiając swój zapaszek. Masowałem się po kroczu, myśląc o niej i patrząc w niebo przez drobną moskitierę. Cykady nie dawały za wygraną, rzępoliły na swoich tyłkach, powodując drganie nocy i niepokój u mieszkańców, w których zbierała się krew. Nie mogłem zasnąć, więc zacząłem łazić po pokoju, a na końcu zajrzałem do głównej izby. W świetle niewielkiej świeczki siedzieli Niańka i Dundi. Pili bananową wódkę i dobrze się ze sobą bawili. Dundi ją podszczypywał, a ona nie pozostawała mu dłużna, przejeżdżając swoją mocną ręką po jego udach. Obserwowałem ich zafascynowany, rozgrywało się przy tym stole coś podobnego do tego, co niedawno odczułem, ta swoista lepkość, dziwność, chęć, bieg ku nieznanemu. Zaczęli się całować, Dundi uwolnił piersi niańki i zaczął się nimi bawić. Masowałem dalej krocze, patrząc na ich ruchy. Brat zdjął spodnie i wsadził swojego pipka między jej piersi. Gorąc wypełnił pomieszczenie, nie mogłem oddychać. Wzdychali w kuchni, a ja nie wiedziałem, co się dzieje. Skóra niańka błyszczała niczym oblana oliwą, a Dundi w pewnej chwili wierzgnął jak rażony przez Dżudżu, zrzucając ze stołu butelkę wódki z bananów.

– Naprawdę chcecie zakończyć życie jak żałośni tchórze – dowódca wstaje – ubierzcie się, złapcie za broń, oni zaraz tu będą. Nikt nie reaguje, a szef, widząc to, zaczyna kopać w ścianę.

– Jakie to ma znaczenie, że ubijemy trzech czy czterech, i tak nas zajebią.

– I tych trzech-czterech to dużo, trzeba mieć jakąś godność w sobie – krzyczy dowódca, a wszyscy reagują tylko sarkastycznym śmiechem. „Nie spodziewałem się tego po was, nie spodziewałem”, siada przy ścianie i wciąga nos. Na dachu ktoś szarpie się z włazem, słyszymy ciche dudniące dźwięki, które spływają klatką schodową.

Kilka dni po pięknie, gdy niańka skończyła opowiadać mi historyjkę z życia wzięta, syknąłem do niej, że też chcę w cycki. Zrobiła olbrzymie oczy, otworzyła usta i zaczęła chodzić po pokoju, dysząc. „Zły chłopak, zły chłopak”, walnęła mnie w łeb chustką. Po chwili wybiegła, pewnie chcąc się napić bananowódki. Od tamtej pory nie odstępowałem jej ani na krok, dotykałem jej tyłka, szczypałem, niczego się nie wstydziłem, bo chciałem jednego! W naszej miejscowości było niewiele telefonów, a jeden z nich miała fryzjerka i właśnie tam Niańka powiedziała przez słuchawkę (ja podsłuchiwałem, ukryty za fotelami) Dundi, on musiał nas nakryć. Następnej nocy spałem bardzo, bardzo długo i obudziłem się w dziwnym miejscu. Wielki gość mnie bił i kazał robić to, co mi każe. Uczyliśmy się z nim szybko składać karabiny AK-47, strzelać do kukieł, biegać przez skwar i wcześnie wstawać. Lata mijały, a w każdej kukle i przeciwniku widziałem twarze Niańki i Dundiego.

Głosy kroków na schodach, niektórzy z naszych wstają i przeładowują broń, inni się tylko śmieją. Dowódca krzyczy jak Rambo i biegnie pierwszy, nie czekając. Za chwilę pada pod nawałnicą strzałów, czerwień chlapie na żwir na podłodze. Kłęby kurzu, tratatatata. Odskakuję do pomieszczenia obok, patrzę przez okno, na zewnątrz sporo nieprzyjaciela i kilka wozów bojowych. Biegnę przez kolejne identycznie wyglądające kostki. Kurz pod butami, zwały ciał, butelki. Przystaję, wystawiam głowę przez okno, strzelam przed siebie, zawracam, wybiegam. Mam dosyć, zostaję w jednym miejscu i czekam. Czarne cienie przede mną biegną korytarzem, strzelam do końca magazynku, oni upadają jak fala na skałach. Za chwilę czuję łaskotanie, spadam, choć nie chcę, turlam się schodami, czołgam, coś zabiera mnie w ciemność.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *