Książki

WINTRO

Ciemna, stara kamienica i nowy lokator, który próbuje tego, jak smakuje dorosłość. Tak zaczyna się “Wintro”, książka z 2011 roku, w której miesza się gówniarska wizja świata z próbami poszukiwania ciepła i przekonaniem, że jednak trzeba trzymać się na tym świecie razem. W tajemniczej kamienicy, w której zmieniają się kolory ścian, a historia upomina się o siebie, podrzucając bohaterowi kolejne artefakty, mieszkają żołnierze, dziadek na oszukanym wózku czy specyficzna kobieta w szlafroku. Ta banda tworzy wspólnie kolorowe przedstawienie, które przykrywają czasem szaleńcze introspekcje głównego bohatera i jego fanatyczna chęć poszukiwania dzikich historii. Jak skończy się ten korowód dziwactwa? Czas rozsiąść się w wannie i nasłuchiwać pokręconego literackiego pulsu, który bije tu wraz z każdą kolejną stroną.

Recenzja “Wintro”

Czy w ogóle istnieje granica, za którą potrafimy okiełzać emocje? Kiedy wychodzimy z dzieciństwa? Jak poradzić sobie z dojrzewaniem? Co przystoi dorosłemu? W jakim wieku już nie padamy na łóżko z twarzą mokrą od łez, tuląc ją do zimnej ściany? Pragnąc, tęskniąc i nienawidząc?




SARDYNKA

Powieść drogi kojarzy nam się z bezkresnymi amerykańskimi przestrzeniami. Co jednak się wydarzy, gdy odrobinę ściśniemy rzeczywistość i wprowadzimy bohaterów w polskie zakamarki? Zamiast Memphis i Las Vegas, tylko Nowa Ruda i Szczawno-Zdrój. Zamiast kasyn, Hennessy i stołów z kopcami kokainy, wywar z łysiczek, przygody w uzdrowisku i przewalanie się po brudnych traktach. W tej historii, w której ratuje się brata z głębokiego syfu, odgania wizje tajemniczej, czerwonowłosej Sardynki, krąży po świecie bez celu i jest się ciągle odurzonym dzianiem się, nie chodzi tylko o jędrne sceny i przyjemność czytelniczą. Równie ważne są językowe susy, tysiące nawiązań i znaczenia ukryte pod potrójną pętlą. Jesteś w stanie przegryźć się przez materiał z kompletnie innej beczki?

Recenzja “Sardynki”

Książka, choć nieodgadniona i z każdą stroną jej sens coraz bardziej przesłania się mgłą – fascynuje, a lektura sprawia przyjemność. Głównie jest to zasługa języka i stylu – czasami trochę przypadkowego i chaotycznego, ale tchnącego czymś żywym. W książce nie ma, choć krzty sztuczności, czytelnik ma wrażenie obserwacji operacji na żywej tkance, staje się świadkiem literackiego eksperymentu, który wcale nie jest oczywisty, jeśli chodzi o to, gdzie wyznaczono granice i czy to w ogóle się stało.




NUR

Istnieją książki, które są uważane za zaginione. Na szczęście są też takie, które znajduje się po 8 latach na starym dysku, wyrzuconym na strych. Tak właśnie było z “Nurem”, który zaprasza do wspólnej ucieczki z miasta, literackich konwencji i społecznych przyzwyczajeń. Do spalonej słońcem krainy, upstrzonej lasami i jeziorami niechcący trafia nasz bohater w towarzystwie małej Chinki i tajemniczego przewodnika. Grupa wykolejeńców, żyjących w starych drewnianych chatach, odprawia tam swoje tajemnicze rytuały, napędzane tanim spirytusem, bieluniem i miriadami szalonych, opowiadanych przy ognisku, opowieści. Bohater, snując się po tym świecie, próbuje zrozumieć, gdzie leży granica pomiędzy prawdą a zmyśleniem, poszukując mitycznego Ogiermana. “Nur” to definicja prozy, w którą się wsiąka niczym w miękką glebę, ciesząc się plastycznym językiem, zadziwiającymi przygodami oraz niejednoznaczną symboliką.

Książka nie ukazała się nigdy na papierze (może kiedyś przyjdzie jej czas), stąd nie ma tu na razie żadnego linku do recenzji. W zamian krótka opinia jednego z czytelników:

Dawno czytałem tę książkę, ale niektóre sceny pamiętam do dzisiaj. Nie wiem, czy jestem w stanie porównać “Nura” do czegokolwiek innego – to jakieś granie na swoich własnych zasadach, zatapianie się w egzystencjalno-językowej magmie, coś ze swojskich, ale też niebezpiecznych rejonów. Jeśli dbasz o głowę, jesz rano owsiankę i codziennie zmieniasz pościel, może lepiej nie pisz się na ten trip.